 |
Krzyś po wyjęciu gastrostomii |
Ostatnie tygodnie obfitowały w bardzo
wiele wydarzeń.
Wszystko zaczęło się 4 października,
na kontroli w poradni żywieniowej. Tam pobrano mu posiew z okolic
gastrostomii. Po tygodniu telefonicznie dowiedziałam się, że jak
zwykle „coś się wyhodowało”. Krzysia skłonność do zakażeń
przetoki, można śmiało zaliczyć do .. wyjątkowych.
Lekarka kazała przyjechać nam 17
października na wymianę grzybka gastrostomijnego (grzyby i bakterie
kolonizują się nie tylko w przetoce, ranie, ale również na rurce
która wchodzi do brzucha, dlatego by skutecznie leczyć, trzeba
wymieniać PEG-i).
Przyjechaliśmy więc, ale wszystko
poszło … inaczej. Lekarka zapytała jak Krzysio je i pije.
Powiedziałam, że umie pić (tj wlewa sobie do buzi płyn i połyka
i w ten sposób pije) oraz, że je papki (gryźć nie umie),
ilościowo jest już tego całkiem sporo, wystarczy do życia.
Potem zaczęła się bieganina, lekarka
przychodziła i znikała, konsultowała się z tym i owym.. Po pół
godziny czekania na korytarzu, dowiedziałam się. Wyjmujemy PEG i
nie wkładamy nowego! Jedynym skutecznym sposobem wyleczenia z
ciągłych zakażeń przetoki – jest wyjęcie gastrostomii.
Nie ukrywam, że nie za bardzo do mnie
docierał sens tych słów.
Wziąć, wyjąc i co?
 |
Podczas kroplówki 23.10 |
Poinstruowano mnie, ze po 2-3 dniach
przetoka powinna zarosnąć sama, a najdłużej do tygodnia nie
powinno nic przeciekać.
No dobrze... wyjęto PEG-a, założono
uciskowy opatrunek (taki który zaciskał przetokę, by z niej nic
nie wypływało).
Krzyś strasznie płakał, rzucał się
przez cały pobyt w szpitalu. Uf, ucieszyłam się, może to już
koniec?
Oj, myliłam się bardzo. To był
dopiero początek.
Przez pierwszą i drugą dobę Krzysio
praktycznie nic nie pił i nie jadł. Wystarczyło, że podałam 20 ml
wody – a wszystko lądowało po chwili na brzuchu. Synek zaczął
strasznie się bać przecieków. Pił i patrzył na brzuch z lękiem,
opatrunek przeciekał i w płaczu i rzucaniu się musiałam zmieniać
kolejny opatrunek. Mijały dni.... a przetoka nie zarastała.
Wszystko wylewało się, a uczulenie na plaster powodowało, że nie
tylko wokół przetoki był stan zapalny. Całe boki pokryły się
krwią....
23 października pojechałam z Krzysiem
do szpitala. Tam stwierdzono, ze przetoka nie goi się jak trzeba
(!?) i podano mu kroplówkę (był już odwodniony). I wróciliśmy
do domu, czekając na cud.
Ten nie nastąpił, i już w środę
(25.10) trafiliśmy na oddział.
 |
Taką karocą Krzyś przyjechał na oddział |
Lekarze wprowadzili zakaz jedzenia i
picia doustnie, podano omeoprazol w kroplówkach i postanowiono
czekać, czy rana zacznie teraz zarastać. Synek żył więc na
samych tylko kroplówkach z potasem i magnezem...
Pobyt w szpitalu jawił się dla
Krzysia tragicznie. Wszystko go przerażało, na widok fartucha
pielęgniarki podskakiwał na łóżku.
W piątek straciłam cierpliwość.
Miałam dość męczarni Krzysia, bałam się też, że pod wpływem
negatywnych emocji znowu zaprzestanie jeść.
Postanowiłam porozmawiać z lekarzami
i przekonać ich do swoich racji. Dzięki Bogu udało się i
naznaczono termin operacji na poniedziałek – 28. 10.
Przed nami był weekend, minął na
bezczynności. W poniedziałek przetoka wyglądała jak zwykle, duża,
ziejąca, przeciekająca (przez ten czas naklejałam mu worki
stomijne – które zbierały treść żołądka i soki trawienne). Tu są dwa zdjęcia przetoki - z 24 i 27 października
(zdjęcia przetoki - klik).
 |
Na oddziale, w czasie głodówki |
Krzynio miał operacje naznaczoną w
ryczałtach, czyli w godzinach popołudniowych (od 15).
Zjechaliśmy na blok o 15, jednak przed
nami wzięte zostało inne dziecko i spędziliśmy 2,5 godziny na
sali wybudzeń czekając na swoją kolej.
Krzyś czekał radośnie – wiedział,
że będzie miał wreszcie zaszyta dziurkę, z której ciągle coś
leci. Pan doktor Niteczka (analogicznie do krawca Niteczki z bajki)
zaszyje mu brzuszek (jak w bajce chmurę) i nie będzie się nic
wylewać (jak z chmury padać deszcz).
O 17.21 Krzyś pojechał na blok. Płacz
jego niosło daleko.. musiał zostać sam, beze mnie i to już mu się
nie podobało...
 |
Dobrze, że była świetlica, z której mama przynosiła zabawki |
Operacja trwała godzinę. Skóra
została nacięta, zaszyty brzuch i wszystko po kolei. Na skórze ma
założone trzy szwy, przecięcie jest na ok 6 cm. Po wszystkim
mogłam przyjść na salę wybudzeń.
Synek trochę się dusił po narkozie.
Gdy odzyskał świadomość wpadł w szał – krzyczał, rzucał
się, wstawał (!). Bałam się że bez luminalu się nie uspokoi. Na
szczęście w drodze na oddział zasnął.
 |
Na sali wybudzeń, czekamy na operacje |
Noc minęła już w miarę spokojnie.
Powoli wychodziliśmy na prostą. We wtorek Krzyś jeszcze nic nie
jadł i nie pił, w środę powolutku zaczęłam mu wprowadzać
posiłki. W sumie dopiero dziś dostał porcje, takie jak przed całą
historią.
Podczas całego pobytu na oddziale
żywienia synkowi serce biło bardzo wolno. Pani dr prowadząca
zaniepokoiła się tym stanem i przy okazji zleciła EKG i holter.
EKG wyszło w porządku (jak na trudne warunki przeprowadzenia – w
strasznym płaczu i histerii). Co do holtera – to do dziś nie ma
opisu, czekamy na wyniki.
 |
Krzysio z holterem u szyi |
Zbliżał się długi weekend, a ja nie
chciałam zostawać bezczynnie (na samym tylko rozkarmianiu) w
szpitalu. Także poprosiłam o wypuszczenie nas do domu. Lekarze nie
byli chętni, ale chirurg po obejrzeniu szycia stwierdził, że rana
wygląda dobrze.
Wróciliśmy do domu! Co za ulga.
Wreszcie odżyliśmy. Synek schudł sporo (a tak się chwaliłam, że już ładnie wygląda) z 17 kg spadł do 15,4 kg. Moja chudzinka.
Szycie spuchło, zrobiło się wypukłe
i twarde jak kość, mocniej zaróżowione. Zaczęłam się
niepokoić, ale od wczoraj jest już trochę lepiej. W piątek
jedziemy do IP CZD na zdjęcie szwów.
Synek siedzi ze mną w domu, jeszcze do
przedszkola nie ma co wracać, bo na brzuch trzeba bardzo uważać.
Taka to historia. Nieprawdopodobna, a
jednak ;)
 |
Krzysio przed wyjściem, bawi się... w przeciekający PEG!!! Nabierał wody do strzykawki i wylewał na papier. |